Poranek budzę się po upojnej nocy z Shayde , wstaje z łóżka i w wybornym humorze biore prysznic .Nucę sobie cicho pod pyskiem i śmieje się sam do siebie . Wychodząc od razu wędruje do kuchni aby przygotować jedzenie . Zza mroku dostrzegam skrzydło Shayde .
-moje słoneczko wstało ? wyspalaś sie kochanie ?
W odpowiedzi słysze tylko przeciągliwe i wredne warknięcie .
-olł ktoś tu chyba wstał lewą nogą coo ?
-daj mi spokój ! - warczy skupiając na mnie swój zabójczy wzrok .
-co sie stało ? - pytam przyglądając się jej zza kuchennego stolu .
-a co się miało stać ! ty i tak bys tego nie zrozumial jestes tylko rozpuszczonym jedynakiem !
-nie rozumiem nigdy nie przeszkadzało ci to ze nie mam rodzeństwa .. - czuje że coraz bardziej zachmurza mi się oblicze ,
-jaka ja byłam głupia UGHH , co ja w tobie widzialam !
-Shayde co ci odbija !
-mnie ? ahh nic ze mna jest wszystko ok ty jestes winny !
-ja ale czemu ? - pytam delikatnie wiem ze łatwo jest zbić ją z tropu i jeszcze bardziej rozzłościć .
- wyjdź stąd nie chce na ciebie patrzeć daj mi spokój jasne ?!
Potulnie wychodzę z jamy może ma kogoś innego jej oczy jażyly się dziwną nienawiscia postanawiam ze zostane u siebie w jamie do czasu aż Shayde przejdzie .
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz